sobota, 1 listopada 2014

Hippisi i cierpienie?

Czym jest cierpienie i jak je scharakteryzować? Kiedyś było to dla mnie pytanie wymagające intensywnego myślenia, bo nigdy nie doświadczyłam żadnej większej przykrości. Jednak zacznijmy od początku.
Urodziłam się w hippisowskiej rodzinie w 1968 roku, wychowywałam się pośród zwierząt mieszkających w lesie niedaleko mego domu. Pierwsze kroki stawiałam na miękkiej trawie, wsłuchując się w szum wodospadu oraz śpiew kąpiących się w nim ptaków. Poznawałam gwiazdy wpatrując się nocami w rozświetlone nimi niebo. Wszystko było takie wyraziste, a zarazem radosne. Słuchanie winyli w swoim pokoju, granie w okolicznych barach, jeżdżenie starymi samochodami z tatą, spacery z przyjaciółmi nad jezioro, czy do lasu - na tym się wychowałam. W moim życiu nie było zła, nieszczęścia, cierpienia. Niektórzy nazywali mnie nawet "dzieckiem słońca". Wszystko zmieniło się po wyjeździe z ukochanego, rodzinnego miasteczka. Chciałam poznawać świat, pragnęłam sławy, spotkań z idolami, ryzyka. Czy kiedyś było mi źle? Nie, po prostu musiałam skosztować czegoś nowego, byłam ciekawska, taka natura. Nie brałam pod uwagę niepowodzeń życiowych. Dla mnie takie coś nie istniało. Zafascynowana własnymi planami, podniecona sławnym "Anielskim Miastem" rozpoczęłam swą podróż. Na początku szło cudownie, wszystko według planu. Zamieszkałam w przyzwoicie wyglądającej kamienicy, znalazłam pracę w niewielkim barze, jednak moje życie nie miało przebiegać spokojnie. Wszystko skomplikowało się po stosunkowo przyjemnym wydarzeniu, jakim był koncert mojej ukochanej grupy muzycznej. Ze zniecierpliwieniem czekałam na tą chwilę. Już jako kilkuletnie dziecko wyobrażałam sobie to show, a a teraz legenda sięgnęła tłumu i tak to się wszystko zaczęło. W przeciągu kilku dni moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Raz spotkałam się ze swoim idolem, cieszącym się złą sławą, później kolejny raz i kolejny. Tak mijały dni, tygodnie, miesiące... Wiedziałam doskonale w co się pakuję. Gwiazdy rocka to duże dzieci, które zatrzymują się na wieku nastolatka i potrzebują wiecznej opieki, aby nic sobie nie zrobić. Zostałam jedną z takich nianiek. Z początku było cudownie, spełniałam marzenia. Żyłam niczym Marylin Monroe, stąpałam w swym małym pałacu w wieczorowej sukni, byłam w świetle fleszy, miałam przy sobie osobę, która potrafiła mnie zrozumieć, pocieszyć, rozbawić. Więc co jest złe w całej tej historii? Zgubiłam się. Dziewczynka w rozpuszczonych blond włosach, biegająca radośnie na polanie pośród słodko pachnących kwiatków nagle gdzieś zniknęła. Z dnia na dzień bolało mnie to coraz bardziej. W życiu uczuciowym również zaczęło się psuć. "Dziecko słońca" utraciło swój dawny blask i wdzięczny uśmiech. Na bladych policzkach coraz częściej pojawiały się łzy, których gorzkiego smaku nie miałam okazji poznać nigdy wcześniej. Cierpienie... Ten obcy wyraz stał się być teraz taki bliski. Było mi tak pięknie smutno. Mąż będący ciągle w trasie, wracający kilka razy do roku będąc pod wpływem narkotyków, mała córeczka pytająca cały czas o tatusia i ta dobijająca samotność. W towarzystwie tylu osób byłam samotna i nieszczęśliwa. Dlaczego? Przecież sama tego chciałam. Chciałam sławy, pieniędzy, blasku fleszy odbijających się na moich brylantach, drogich kultowych wozów, którymi mogłabym jeździć w pełni księżyca po słynnych uliczkach starego Hollywood.
Tak było i tym razem. Dziecko zostawiłam z nianią i chcąc się zrelaksować wybrałam się na przejażdżkę po Bel Air. Słuchałam płyty Led Zeppelin, zastanawiając się nad przyszłością, kiedy zadzwonił telefon. Wyciągnęłam go pospiesznie z torebki i odebrałam.
- Halo? - Dłuższą chwilę nikt nie odpowiadał, panowała cisza.
- Alice, wracam do domu, cieszysz się kochanie? - Zaśmiał się, a ja już wiedziałam, że nie jest sobą.
- Nie dzwoń do mnie kiedy jesteś na haju! - Wykrzyczałam, nie dając sobie z tym rady. Tyle razy to z nim przerabiałam, tyle razy proponowałam odwyk, tyle razy walczyłam. Nic nie przynosiło skutków, powoli się poddawałam.
- To nie będę dzwonił, nie będę wracał, nie zobaczysz mnie! - Krzyknął, a mi mimowolnie zaszkliły się oczy. Mój ideał, ta legenda która skradła mi serce, teraz chciał mnie zostawić... A wszystko przez własne demony, z którymi jako typowy hedonista sobie nie radził i nie chciał radzić. Świat zatrzymał się na chwilę, a ja przyspieszyłam pod wpływem emocji, nawet nie patrząc na drogę. Krzyżówka, jasne, ostre światło i uderzenie oraz powiązany z nim huk. Obraz stawał się coraz bardziej niewyraźny, jakby za mglą. Do uszu dolatywały jednie dźwięki bicia serca, które z sekundy na sekundę ustępowały miejsca szumowi. Wiedziałam co się stało, przez głowę przeleciało mi jeszcze tylko pytanie.
"Boże, dlaczego ja?", a potem już tylko pustka, ciemność i nicość.
Obudziłam się w szpitalu, podłączona do pikającego sprzętu, leżąca na nieskazitelnie bielutkiej pościeli. Na kolanach czułam ciężar. Chciałam "zbadać" osobę, która je zajmowała, lecz nie miałam siły na podniesienie głowy z poduszki. Dłonią najechałam na włosy osoby, którą doskonale znałam. Steven obudził się i spojrzał na mnie jak na ducha, po czym na jego twarzy pojawił się słaby uśmiech, wyrażający więcej niż tysiąc słów.
- Alice, przepraszam. Przepraszam za to co powiedziałem, za to co zrobiłem. Ja się zmienię, dla ciebie i dla Chelsea. Wybacz mi. - Przytulił moją dłoń do swojego policzka. Uśmiechnęłam się tylko z nadzieją na lepsze jutro. Doskonale wiedziałam co mnie czeka. Radość i cierpienie. Przecież to jest nieodłączna część naszego życia. Radość przeplata się na przemian z cierpieniem pomagając nam tworzyć swoją własną, niepowtarzalną historię, pełną wzlotów i upadków.



Kinga Nowak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz