Czym
jest cierpienie i jak je scharakteryzować? Kiedyś było to dla mnie
pytanie wymagające intensywnego myślenia, bo nigdy nie
doświadczyłam żadnej większej przykrości. Jednak zacznijmy od
początku.
Urodziłam
się w hippisowskiej rodzinie w 1968 roku, wychowywałam się pośród
zwierząt mieszkających w lesie niedaleko mego domu. Pierwsze kroki
stawiałam na miękkiej trawie, wsłuchując się w szum wodospadu
oraz śpiew kąpiących się w nim ptaków. Poznawałam gwiazdy
wpatrując się nocami w rozświetlone nimi niebo. Wszystko było
takie wyraziste, a zarazem radosne. Słuchanie winyli w swoim pokoju,
granie w okolicznych barach, jeżdżenie starymi samochodami z tatą,
spacery z przyjaciółmi nad jezioro, czy do lasu - na tym się
wychowałam. W moim życiu nie było zła, nieszczęścia,
cierpienia. Niektórzy nazywali mnie nawet "dzieckiem słońca".
Wszystko zmieniło się po wyjeździe z ukochanego, rodzinnego
miasteczka. Chciałam poznawać świat, pragnęłam sławy, spotkań
z idolami, ryzyka. Czy kiedyś było mi źle? Nie, po prostu musiałam
skosztować czegoś nowego, byłam ciekawska, taka natura. Nie brałam
pod uwagę niepowodzeń życiowych. Dla mnie takie coś nie istniało.
Zafascynowana własnymi planami, podniecona sławnym "Anielskim
Miastem" rozpoczęłam swą podróż. Na początku szło
cudownie, wszystko według planu. Zamieszkałam w przyzwoicie
wyglądającej kamienicy, znalazłam pracę w niewielkim barze,
jednak moje życie nie miało przebiegać spokojnie. Wszystko
skomplikowało się po stosunkowo przyjemnym wydarzeniu, jakim był
koncert mojej ukochanej grupy muzycznej. Ze zniecierpliwieniem
czekałam na tą chwilę. Już jako kilkuletnie dziecko wyobrażałam
sobie to show, a a teraz legenda sięgnęła tłumu i tak to się
wszystko zaczęło. W przeciągu kilku dni moje życie zmieniło się
o sto osiemdziesiąt stopni. Raz spotkałam się ze swoim idolem,
cieszącym się złą sławą, później kolejny raz i kolejny. Tak
mijały dni, tygodnie, miesiące... Wiedziałam doskonale w co się
pakuję. Gwiazdy rocka to duże dzieci, które zatrzymują się na
wieku nastolatka i potrzebują wiecznej opieki, aby nic sobie nie
zrobić. Zostałam jedną z takich nianiek. Z początku było
cudownie, spełniałam marzenia. Żyłam niczym Marylin Monroe,
stąpałam w swym małym pałacu w wieczorowej sukni, byłam w
świetle fleszy, miałam przy sobie osobę, która potrafiła mnie
zrozumieć, pocieszyć, rozbawić. Więc co jest złe w całej tej
historii? Zgubiłam się. Dziewczynka w rozpuszczonych blond włosach,
biegająca radośnie na polanie pośród słodko pachnących kwiatków
nagle gdzieś zniknęła. Z dnia na dzień bolało mnie to coraz
bardziej. W życiu uczuciowym również zaczęło się psuć.
"Dziecko słońca" utraciło swój dawny blask i wdzięczny
uśmiech. Na bladych policzkach coraz częściej pojawiały się łzy,
których gorzkiego smaku nie miałam okazji poznać nigdy wcześniej.
Cierpienie... Ten obcy wyraz stał się być teraz taki bliski. Było
mi tak pięknie smutno. Mąż będący ciągle w trasie, wracający
kilka razy do roku będąc pod wpływem narkotyków, mała córeczka
pytająca cały czas o tatusia i ta dobijająca samotność. W
towarzystwie tylu osób byłam samotna i nieszczęśliwa. Dlaczego?
Przecież sama tego chciałam. Chciałam sławy, pieniędzy, blasku
fleszy odbijających się na moich brylantach, drogich kultowych
wozów, którymi mogłabym jeździć w pełni księżyca po słynnych
uliczkach starego Hollywood.
Tak
było i tym razem. Dziecko zostawiłam z nianią i chcąc się
zrelaksować wybrałam się na przejażdżkę po Bel Air. Słuchałam
płyty Led Zeppelin, zastanawiając się nad przyszłością, kiedy
zadzwonił telefon. Wyciągnęłam go pospiesznie z torebki i
odebrałam.
-
Halo? - Dłuższą chwilę nikt nie odpowiadał, panowała cisza.
-
Alice, wracam do domu, cieszysz się kochanie? - Zaśmiał się, a ja
już wiedziałam, że nie jest sobą.
-
Nie dzwoń do mnie kiedy jesteś na haju! - Wykrzyczałam, nie dając
sobie z tym rady. Tyle razy to z nim przerabiałam, tyle razy
proponowałam odwyk, tyle razy walczyłam. Nic nie przynosiło
skutków, powoli się poddawałam.
-
To nie będę dzwonił, nie będę wracał, nie zobaczysz mnie! -
Krzyknął, a mi mimowolnie zaszkliły się oczy. Mój ideał, ta
legenda która skradła mi serce, teraz chciał mnie zostawić... A
wszystko przez własne demony, z którymi jako typowy hedonista sobie
nie radził i nie chciał radzić. Świat zatrzymał się na chwilę,
a ja przyspieszyłam pod wpływem emocji, nawet nie patrząc na
drogę. Krzyżówka, jasne, ostre światło i uderzenie oraz
powiązany z nim huk. Obraz stawał się coraz bardziej niewyraźny,
jakby za mglą. Do uszu dolatywały jednie dźwięki bicia serca,
które z sekundy na sekundę ustępowały miejsca szumowi. Wiedziałam
co się stało, przez głowę przeleciało mi jeszcze tylko pytanie.
"Boże,
dlaczego ja?", a potem już tylko pustka, ciemność i nicość.
Obudziłam
się w szpitalu, podłączona do pikającego sprzętu, leżąca na
nieskazitelnie bielutkiej pościeli. Na kolanach czułam ciężar.
Chciałam "zbadać" osobę, która je zajmowała, lecz nie
miałam siły na podniesienie głowy z poduszki. Dłonią najechałam
na włosy osoby, którą doskonale znałam. Steven obudził się i
spojrzał na mnie jak na ducha, po czym na jego twarzy pojawił się
słaby uśmiech, wyrażający więcej niż tysiąc słów.
-
Alice, przepraszam. Przepraszam za to co powiedziałem, za to co
zrobiłem. Ja się zmienię, dla ciebie i dla Chelsea. Wybacz mi. -
Przytulił moją dłoń do swojego policzka. Uśmiechnęłam się
tylko z nadzieją na lepsze jutro. Doskonale wiedziałam co mnie
czeka. Radość i cierpienie. Przecież to jest nieodłączna część
naszego życia. Radość przeplata się na przemian z cierpieniem
pomagając nam tworzyć swoją własną, niepowtarzalną historię,
pełną wzlotów i upadków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz